W miniony piątek szczęśliwie zakończyliśmy dwutygodniowy turnus rehabilitacyjny w CZD. Nic o tym wcześniej nie pisałam, żeby nie zapeszyć, bo wiadomo, jaki mamy teraz okres, wirusy i choróbska panoszą się wszędzie. A ja jestem na tym punkcie bardzo przewrażliwiona, uważamy zatem jak tylko się da, żeby nie złapać jakiegoś paskudztwa. Dlatego nie przeszkadzały nam śnieżyce, zasypane drogi i mróz - może dzięki niemu było trochę zdrowiej? Poza tym we wczesnych godzinach porannych na korytarzach CZD było naprawdę spokojnie.
Tak więc ostatnie dwa tygodnie wiązały się z codziennymi dojazdami do CZD, gdzie mamy naprawdę bliziutko. Poranny masaż ciała wykonany przez przesympatyczną Panią Hanię, potem rehabilitacja z naszą Panią Elwirą, a na koniec rezonans stochastyczny, którego wszyscy się obawiali - nie wiedzieliśmy, jak Wojtuś zareaguje na te dziwne wstrząsy, ale całe szczęście podobało mu się - siedzieć, klęczeć, a nawet stać na wibrującej platformie - to ostatnie było możliwe jedynie z Panem Markiem. Taki zestaw zajęć był dla Wojtusia zupełnie wystarczający i o godzinie 10.30 wracaliśmy do domu na południową drzemkę.
Turnus zakończyliśmy zdrowo i w dobrych nastrojach. Trochę odczuł go mój kręgosłup, bo jednak odbiło się na nim codzienne dwukrotne wyjmowanie i wkładanie do bagażnika dwudziestokilogramowej kimby, ale w piątek wieczorem zrobiłam sobie masaż zakupioną w Lidlu poduszką Shiatsu i - nie wiem, czy to zasługa masażu, czy po prostu samo przeszło - w każdym razie już w sobotę mój kręgosłup czuł się prawie zupełnie dobrze.
A w tym tygodniu, poza naszą domową rehabilitacją, czeka nas wizyta u Cioci Ijaijao, czyli u dr Agnieszki Stępień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz