Baterie były u nas w ostatnim czasie towarem deficytowym. W większości
sprzętów i zabawek Wojtusia albo się niepostrzeżenie wyczerpały, albo były w
nich jakieś dziwne niedostatki, nawet nasze dwa piloty miały tylko połowę
przysługujących im baterii, trzeba było zatem wyjąć z jednego i włożyć do
drugiego, żeby przełączyć TV... Na szczęście uzupełniliśmy braki i mamy już nawet zapas.
Te moje też niestety w ostatnim czasie rozładowują się troszeczkę zbyt
szybko... Ratuje je w pewnym stopniu tzw. tryb awaryjny w postaci dużej ilości
codziennych obowiązków (tak, tak, brak pracy zawodowej niekoniecznie jest
równoznaczny z nudą i nadmiarem wolnego czasu). Działam więc czasami jak
automat, dzieląc czas między jedno małe, uzależnione ode mnie niemal całkowicie,
a drugie starsze, które też wszelkimi sposobami o ten czas zabiega i go bardzo
potrzebuje. I tata tak bardzo zapracowany. Chyba jednak cieszę się, że ten tryb
awaryjny jest, bo dzięki niemu nie pogrążam się całkowicie w stanie jesiennym,
który pojawił się trochę za wcześnie i który podstępnie wkrada się w
moje myśli zaczynające niespokojnie krążyć wokół tego, co by było, gdyby i
dlaczego i jak to będzie i w ogóle...
Chyba dlatego chwilowe milczenie na blogu.
Mam nadzieję, że te braki również uda się uzupełnić:)