Nadeszły upragnione wakacje… Jeszcze
tylko trzeba było cierpliwie zaczekać na dawno zaplanowany wyjazd nad polskie
morze. Na dwa tygodnie. Wiadomo, kto czeka najmniej cierpliwie – dzieci.
Czekały więc, pytały, odliczały dni, snuły plany na temat tego, co będą robić… Mi
ten czas wcale jednak nie upływał na błogim i pełnym relaksu pakowaniu bagaży i
planowaniu podróży.
W tzw. międzyczasie okazało się bowiem, że Wojtek wyrósł ze
swoich ortez, jednak za późno na zrobienie nowych, całe szczęście sytuację uratowała
mama Patryka, która oddała nam ortezy po Patryku. Przymierzone i obejrzane
przez fizjoterapeutów Wojtusia – okazało się, że są dobre, więc z wdzięcznością
je przyjęliśmy.
Podczas naszych wizyt u Pana Artura Bartochowskiego i u dr
Agnieszki Stępień okazało się też, że Wojtek ma podejrzaną różnicę w długości
nóg. Trzeba więc było zrobić rtg bioder, które wykazało podwichnięcie lewego
stawu biodrowego… Termin wizyty u ortopedy – z uwagi na okres urlopowy - 3 sierpnia.
„Delikatnie”
zmartwieni, zaopatrzeni w zestaw odpowiednich ćwiczeń na owo nieszczęsne
biodro, zapakowani wyżej niż po dach, wyruszyliśmy. Z lekką niestrawnością, która
pierwszy raz w życiu przytrafiła się Wojtusiowi. Ale w sumie podczas podróży wcale nie było tak
źle, smecta i probiotyk pomogły, Wojtek też był bardzo dzielny. Tuż przed
dojazdem, w małym korku, w związku z delikatnymi objawami choroby lokomocyjnej,
postanowiłam odpocząć. „Położyłam” się zatem na bok na tylnym fotelu samochodu,
nieprzypięta…, samochód poruszał się bardzo wolno, zaczęłam więc przysypiać,
gdy nagle ktoś przed nami zahamował gwałtownie, Jarek musiał zrobić to samo i
mimo bardzo niskiej prędkości, uderzyłam lewą stroną żeber o fotel Jarka.
Pobolało mnie przez chwilę, przeszło. Podczas pobytu nad morzem, tylko w nocy
odczuwałam momentami lekki ból, a że głównie Jarek przenosił, mył, Wojtusia, mogłam
sobie odpoczywać. Pogoda, jak to nad polskim morzem – w kratkę, organizowaliśmy
się tak, żeby dzieciom się nie nudziło. Wystawa LEGO, teatr, kino, spacery,
zabawki na pieniążki, trochę plażowania, wycieczki rowerowe… W piątek podczas
jednej z przejażdżek rowerami drogę przebiegł nam CZARNY KOT. Myślałam, że
wyleczyłam się już z przesądów, ale na wszelki wypadek splunęłam trzy razy
przez lewe ramię (a może nie powinnam była tego robić…). Po powrocie, po południu
obiad, dzieci szybko do toalety, Wojtek na dłużej, tata go podnosi, on bardzo
ciekaw, więc Jarek go obraca, żeby popatrzył… i tak jakoś niefortunnie, że
nagle twarz Wojtka wykrzywia przerażający grymas z bólu, bólu tak ogromnego, że
nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Coś się stało z prawą ręką, podwinęła
się do tyłu i nieszczęśliwe przygniotła. Baaardzo boli. Nie pozwala dotknąć. Nie
puchnie. Posmarowałam na noc żelem na stłuczenia i obrzęki, noc spokojna, rano
bez opuchlizny, ale boli, jedziemy więc do szpitala na rtg. Opis – złamanie kości
barkowej… Tata przeżywa potwornie, wiadomo, że nie chciał, ale jest bardzo przygnębiony. Jedziemy ze skierowaniem do innego szpitala na konsultacje do
specjalisty dziecięcego. Potwierdzenie diagnozy, usztywnienie ręki, na 3
tygodnie. Lekkie, żeby nie ciągnęło w dół. Oj, płacz, żal, opatrunek uciska,
przeszkadza.
Za 5 dni mamy skontrolować rękę. Podejmujemy szybką decyzję o
powrocie, jednak w domu zawsze jest inaczej, człowiek czuje się bardziej
bezpieczny. Szybko pakujemy się, opuszczamy Bałtyk tydzień przed planowanym wyjazdem,
żeby już w domu na miejscu zasięgnąć porady i skontrolować się. Ola płacze…
Wszak miała zrobić jeszcze nad morzem tyle ciekawych rzeczy. Ominęła ja też
największa atrakcja – koncert w Gdańsku zespołu Bardotka Trio, w którym śpiewa
nasza kuzynka Agnieszka… Ale po powrocie do domu, po szybkiej naradzie
rodzinnej, z radością wyjeżdża do babci, u której przebywają jej kuzyni, więc
chwilowo starsze dziecię pocieszone.
W tym całym nieszczęściu mamy
chyba szczęście do otaczających nas ludzi, na których pomoc zawsze możemy
liczyć. Ortopeda Wojtka na urlopie, ale udało się skontaktować z innym, który
obejrzał zdjęcia. Z tego, co już wiem, nie jest podobno najgorzej. Jest to
jednak uciążliwa sytuacja dla Wojtusia, któremu przeszkadza opatrunek, chociaż już jest trochę luźniejszy, poci
się, śpi w nocy niespokojnie… No i martwimy się o tę rączkę, która przez tyle dni będzie unieruchomiona, jak będzie funkcjonowała po zdjęciu opatrunku i w ogóle taka przerwa w rehabilitacji...
A ja, no cóż, od piątkowego
popołudnia Wojtek woli korzystać z podnośnika w mojej postaci, więc po tygodniu
odezwały się moje stłuczone żebra. Też już jestem po prześwietleniu… Czekam na
wynik, ale myślę, że to tylko stłuczenie i że maść przeciwzapalna pomoże.
Dobrze, że Jarek ma jeszcze kilka wolnych dni, może więc zdołamy przekonać
Wojtusia, że tata jednak też potrafi go nosić i ja trochę odpocznę…
To tyle u nas. Mam nadzieję i bardzo sobie tego w dniu dzisiejszych urodzin życzę, żeby mój kolejny wpis był
zdecydowanie bardziej optymistyczny:)