Ale już jesteśmy i mamy się całkiem dobrze. Wojtuś, po
początkowych trudnych rozstaniach ze mną, pokochał przedszkole, do tego
stopnia, że bywały dni, kiedy nie chciał wychodzić do domu. Podobało mu się wszystko,
koledzy i koleżanki, niziutka umywalka, w której sam mógł umyć ręce, zajęcia z
kochanymi Paniami nauczycielkami, rytmika, angielski, zajęcia logopedyczne,
rehabilitacja… A ja, coraz spokojniejsza zawoziłam dziecko do przedszkola, wiedząc,
że jest mu tam dobrze. Mało tego, nasza cudowna Pani Dyrektor postarała się nawet
o osobistą asystentkę dla Wojtusia, lada dzień mieli się poznać. Pewnie
zastanawiacie się, dlaczego piszę o tym wszystkim w czasie przeszłym. Niestety,
pod koniec października pojawiła się jakaś paskudna infekcja, nie jakiś tam
zwykły lekki katarek, od razu ostro – gigantyczny katar, gorączka, mokry
kaszel, osłuchowo czysto. Kiedy po trzeciej dobie gorączka
zamiast iść sobie precz, zaczęła się jeszcze bardziej nasilać, Wojtuś dostał
antybiotyk. To zadziałało na gorączkę, ale niestety, nie na ilość wydzieliny, z
którą trzeba było się uporać. Mamy koflator, ale co z tego, kiedy ćwiczenia
oddechowe na koflatorze Wojtek wykonuje chętnie i poprawnie, a z kaszlem już mamy problem.
Jakoś nie potrafimy współpracować z maszyną w tym zakresie. Ratowaliśmy się zatem ręcznymi metodami i było w sumie nienajgorzej. Po
prawie tygodniu od podania antybiotyku, kaszel jakby się zmniejszył – ale niestety,
nie z powodu mniejszej ilości wydzieliny, tylko coś się musiało w ciągu kilku
godzin zadziać, że Wojtek jej nie mógł odkrztusić. Powrót gorączki, kontynuacja
antybiotyku, lipa z sokiem malinowym, cały czas oklepywanie i po kolejnych
kilku godzinach gorączki już nie było, wydzielina pięknie się odrywała. A kondycja Wojtusia była całkiem dobra, podłączany
kilkakrotnie w nocy pulsoksymetr nie pokazywał nic złego. Ale lekarz - mimo iż osłuchowo nic nie było słychać - zalecił
rtg płuc i badania krwi. CRP – pięciokrotnie podwyższone, wysoka leukocytoza, z
opisu rtg, który odebraliśmy niby nic nie wynikało, ale lekarz pulmonolog
obejrzawszy swoim okiem zdjęcie i wyniki badań, stwierdziła jednoznacznie: są zmiany zapalne,
koniecznie do szpitala i antybiotyk dożylnie. I tym sposobem trafiliśmy tu.
Tym razem antybiotyk zadziałał tak skutecznie, że już
dobę po podaniu Wojtek nie miał w zasadzie żadnej zalegającej ani odrywającej
się wydzieliny. Przez kilka dni musiał pokaszleć rano, po obudzeniu się, a w
ciągu dnia – jakby wcale nie był chory. Urozmaicaliśmy zatem sobie czas na różne sposoby, korzystaliśmy nawet z własnego pionizatora:
Po 10 dniach, kiedy wyniki badań krwi były prawidłowe, gazometria w normie, a zdjęcie rtg potwierdziło wycofanie się zmian zapalnych - mimo naprawdę ciepłej atmosfery szpitala, sympatycznego personelu, bardzo zaangażowanej lekarz prowadzącej - z radością wróciliśmy do domu. I chociaż Wojtuś dosyć lekko przeszedł to zapalenie płuc, lekko, ponieważ nie spadała mu saturacja, nie miał żadnych duszności, chyba po prostu w odpowiednim momencie trafiliśmy do szpitala, to jednak po takiej chorobie, po dwóch antybiotykach jego odporność wymaga czasu na odbudowanie. Mamy więc zalecenie dłuższego pobytu w domu. Nie wiemy zatem, kiedy Wojtuś wróci do przedszkola, na razie wróciliśmy do codziennego rytmu ćwiczeń, kochane Panie z przedszkola dały nam karty pracy i materiały do wykonywania prac do domu, będziemy więc w miarę na bieżąco próbować uczyć się w domu. Ale Wojtuś tęskni za przedszkolem. Mam zatem nadzieję, że czas będzie mijał szybko i zanim się obejrzymy, mój dzielny przedszkolak znów dołączy do swoich Wróbelków.
A poza tym - kolejny już raz z całego serca dziękujemy wszystkim, którzy wsparli naszego kochanego synka swoim 1% za rok 2013. To takie miłe, że pamiętacie o Wojtusiu! Wasz 1% to rehabilitacja, kosztowne sprzęty, które usprawniają Wojtusia i ułatwiają życie jemu i nam. Marzę o tym, żeby kiedyś ten 1% mógł być przeznaczony na lek na SMA...