Po zabieganym poniedziałku (serdecznie dziękuję za ciepłe przyjęcie koleżankom z - cytując Wojtusia - "oleńdziu") i ciężkim
emocjonalnie dzisiejszym poranku z powodu przykrych wydarzeń w życiu naszych
bliskich, postaram się coś napisać.
Długo wyczekiwany Weekend ze
SMA-kiem upłynął niesłychanie szybko i przyjemnie. Spotkaliśmy wielu znajomych,
również tych wirtualnych i poznaliśmy zupełnie nowych. Miło było spotkać
specjalistów, z którymi rzadziej, częściej lub systematycznie się spotykamy. Z
racji tego, że konferencja odbywała się dosłownie rzut beretem od nas, żeby nie
zajmować miejsca w hotelu licznym zainteresowanym tym spotkaniem z odległych
stron, nocowaliśmy u siebie. W sobotę pojechaliśmy całą rodziną, a w niedzielę już
ja sama. Po pierwsze, nasza ośmioletnia kibicka musiała w sobotę
wieczorem obejrzeć mecz, więc nie była w stanie obudzić się w niedzielę skoro
świt. Po drugie, niestety, kiedy jestem gdzieś z Wojtusiem, włącza mi się tzw. syndrom
kwoki, więc niezależnie od tego, czy jest Jarek, czy ktokolwiek inny zajmujący się
Wojtusiem, ja i tak podświadomie go szukam, sprawdzam, czy wszystko ok itd… A
było czego pilnować, bo nasz mały rajdowiec „nie usiedział” w miejscu tylko
szalał na swoim wózku elektrycznym tak, że porządnie trzeba było się za nim
nabiegać. W sumie to zachowywał się jak każde zdrowe trzyletnie dziecko, które
bez przerwy jest w innym miejscu i którego nie można spuścić z oka na sekundę. Ola
natomiast przeszczęśliwa, że wreszcie po kilku miesiącach spotkała się z
Samantą, przyjemnie spędzała czas w Stodole. W sobotę mieliśmy też na głowie
drobną naprawę wózka, z którego niefortunnie wyrwały się nam jakieś kable
(dobrze, że był Pan Paweł). Tak więc działo się. Mieliśmy oczywiście aparat, ale pochłonięci bieżącymi wydarzeniami zdjęcia nie zrobilismy żadnego... Może ktoś nas przypadkiem uwiecznił i mogłby podesłać?
Od strony organizacyjnej – z
mojego punktu widzenia wszystko perfekcyjnie dopracowane. Do dyspozycji wszystkich
gości, niezależnie od tego czy nocowali w hotelu, czy nie, pozostawał pokój, w
którym mogłam przewinąć i przebrać Wojtusia. Martwiłam się, jak wyżywię moje
niejadki i okazało się, że niepotrzebnie, ponieważ była przygotowana kuchenka
mikrofalowa, w której można było podgrzać przywieziony ze sobą posiłek (tu
myślę o Wojtku), a nasz drugi niejadek – Ola, również nie pozostała głodna,
ponieważ z bogatej oferty, co prawda pełna dylematów i wątpliwości, ale wybrała
coś dla siebie.
Czas minął szybko, w sercu
pozostaje niedosyt i nadzieja na kolejne spotkanie. Ogromne podziękowania kieruję
do osób, dzięki którym konferencja się odbyła – do Kamili, Kacpra i Marka.
Podjęliście się bardzo trudnego zadania, ale Wasza pomysłowość, determinacja,
ciężka praca i zaangażowanie przyniosły fantastyczny efekt: zaprosiliście wielu
wybitnych specjalistów, przygotowaliście bardzo ciekawy program konferencji,
dzięki czemu niezależnie od postaci SMA, każdy mógł znaleźć coś dla siebie, zorganizowaliście
prezentacje sprzętu, wybraliście wspaniałe miejsce, zadbaliście o najmłodszych
i wreszcie daliście możliwość spotkać się nam wszystkim. Żałuję tylko, że nie mogłam być na ostatnim wykładzie i na zakończeniu.
I czy to zbieg okoliczności czy
przemyślana decyzja? Bo o swoim marzeniu o zjeździe Kamila napisała na swoim blogu dokładnie 25 maja 2012 r.:)