Chyba szczęśliwie rozstajemy się z infekcją. W miniony
czwartek zaobserwowałam lekki spadek kondycji Wojtusia i zaczęłam się
zastanawiać, co się dzieje. Doszło jednak delikatne kichanie, coś jakby w nosku
zaczęło się pojawiać… W piątek to samo. W sobotę rano był już bardziej
niewyraźny, delikatnie ciepły, ale jeszcze humorek mu dopisywał. Położyłam go w
dzień spać, a że bardzo chciał zasnąć z Olą, położyli się oboje. Dosłownie za
chwilkę Ola przychodzi do mnie do kuchni i mówi: „Mamo, Wojtuś jest jakiś
rozgrzany!”. Po południu wkroczył lek przeciwgorączkowy, frida, a noc była naprawdę ciężka.
W niedzielę powtórka, a w poniedziałek już nieco lepiej, ale na wszelki wypadek
pojechałam z Wojtusiem do lekarza. Podczas popołudniowej wizyty Wojtuś nie wyglądał
na chorego, a nasza kochana Pani Doktor nie kryła rozbawienia słysząc teksty
mojego syna. A mi było jednak trochę niezręcznie… Pewne ulubione słowo Wojtka, którym jest w
stanie się delektować bez końca i zastąpić nim każdy wyraz w podśpiewywanych
piosenkach, nie bardzo nadaje się do zacytowania… Liczyłam jednak, że może u Pani
Doktor się powstrzyma, że będzie się wstydził. Nie udało się. Pokazał, co
potrafi… Staramy się ignorować te jego popisy, a jednak są takie momenty, że po prostu wybuchamy śmiechem. Ola NIGDY czegoś takiego nie robiła. A Wojtek, no cóż, facet...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz