sobota, 2 listopada 2013

Jesień

Już jakiś czas temu rozpoczęła się ta kalendarzowa, astronomiczna i niestety, szybciutko zapukała do naszych drzwi, infekując delikatnie Wojtusia. Delikatnie, bo tylko katarek, potem mokry kaszelek, niby nic, ale cały czas się to paskudztwo za nami ciągnie. Mokry kaszel. Kaszel, z którym radzimy sobie wszelkimi możliwymi sposobami, drenażami w wykonaniu rehabilitantów, inhalacjami, oklepywaniami, systematycznymi wizytami u pediatry, otarło się nawet o pulmonologa. I nic. Po prostu w dzień kaszle. Już chcieliśmy wypożyczyć koflator, ale spróbowaliśmy najpierw z ambu - Wojtek nie chce z tego korzystać. Najwygodniej mu poprosić o oklepanie i przytulenie, żeby łatwiej się wykrztusiło. Ja - co tu ukrywać - rwę włosy z głowy, emocjonalnie czuję się jak przed eksplozją, nawet na zaglądanie do bloga sił nie mam ostatnio... Ale od 2 dni, jakby nieco złagodniał ten uparty kaszel, jakby go było nieco mniej (oby nie zapeszyć), więc może pójdzie sobie wreszcie precz, bo już naprawdę nie mamy do niego siły...   
 
A poza tym, że mokry kaszel Wojtusia zdominował ostatnio naszą codzienność, staramy się jednak czas spędzać przyjemnie.
 
Korzystamy więc z gier Oli:

 
I z fascynujących zabawek Oli również:


Dopiero jakieś dwa tygodnie temu Wojtuś raczył łaskawie zainteresować się rysowaniem i kolorowaniem (wcześniej z rozpaczą i przerażeniem obserwowałam zerowe zainteresowanie syna tą dziedziną) i wychodzi mu, jak widać, całkiem, całkiem:

 
 

W tym tygodniu natomiast, syn mój stwierdził, że niewygodnie mu siedzieć na nocniku, więc chce siadać na sedesie. Niestety, odziedziczona po starszej siostrze deska - nakładka okazała się za szeroka na szczupłą pupcię Wojtusia, nabyliśmy zatem nową, na której mu wygodnie i - jak widać - bardzo przyjemnie:





 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz